wtorek, 28 maja 2019

Paso muerte


     Byłam ostatnio w teatrze na sztuce "Frankenstein". Była w niej piosenka, która niebywale mnie oczarowała. Do tego stopnia, że postanowiłam napisać na jej podstawie krótkiego shota. Tak jak siadłam wczoraj po południu, skończyłam pisać dopiero wieczorem.  Przed przeczytaniem koniecznie zapoznajcie się z ów piosenką: https://www.youtube.com/watch?v=kMDGD6O__c4

          Mogłoby się wydawać, że krew unosiła się w powietrzu, tworząc brunatną poświatę. Zapach potu i dymu dotkliwie przebijał się przez nozdrza, przeszywał wszystkich na wskroś, można rzec, że wszedł brutalnie w układ nerwowy, obezwładniając. 
- To koniec. Koniec, do cholery – zrozpaczony głos nieśmiało przebijał się przez wszechstronny zgiełk. Jednak nikt nie słuchał, ogarnięty szałem beznadziejności. Żołnierze ryczeli na całe gardło, rzucali się na niedobitków z gołymi rękoma, szarpali ich, okładali pięściami, a gdy ciała padały głucho – głośno łkali, a ich krzyki przewiercały czaszki, wchodząc do mózgu i niewyobrażalnie dudniąc.
- Koniec. Nie słyszałeś? - warknął mężczyzna z blond włosami, łapiąc drugiego ostro za ramię i odciągając do tyłu. Czarne, przenikliwe jak noc oczy spojrzały z wyrzutem na kompana. Chłopak splunął na ziemię i podźwignął się na nogi.
- Koniec? Rozejrzyj się – syknął, omiatając ręką zmasakrowane, martwe ciała. - Im to powiedz. No dalej – warknął. - Powiedz, że to koniec, powiedz, że mogą już świętować.
Ostatni raz posłał chłopakowi ostre spojrzenie i odszedł. Blondyn przeczesał dłonią zlepione od krwi i potu włosy, po czym głośno wypuścił powietrze z płuc, usiłując się uspokoić.
    Przeżył i to dla niego się teraz liczyło. Innym się nie udało, nie mieli tyle szczęścia, ale on miał, on przetrwał. Ostatni raz omiótł pobojowisko przymglonym wzrokiem i ruszył do reszty oddziału. Powietrze było tak gęste, że niemal namacalne, sprawiając, że mimowolnie jego płuca ogarniał bezdech. Przystanął tuż obok swoich ludzi, jednak nikt się nie odzywał. Patrzyli pusto przed siebie, na swoich przyjaciół, współtowarzyszy niedoli i choć każdy doceniał to, że w tej chwili tutaj stał – ciężko było oddać się w objęcia radości, gdy otaczał cię odór martwych ciał, a twój przyjaciel leżał tuż przed twoimi oczami, martwy.
        Atmosfera była pełna wrogości, grobowa, smętna i blondyn nie mógł tego znieść. Stanął przed oddziałem w zielonych mundurach, odchrząknął, bo w gardle mu zaschło, i zaczął, najpierw cicho, jednak jego głos stopniowo narastał, by na końcu przemienić się w krzyk.
- Wiem, co czujecie, bo też się tak czuję. Nasi przyjaciele nie żyją, nasi ojcowie nie żyją, a być może i nasi bracia nie żyją. Wiem, że żadne słowa nie zmienią tego, co się stało, nawet nie liczę, że tak będzie, ale skoro tutaj stoimy, żywi i namacalni, zróbmy coś, żeby to docenić. Zbierzmy swoje rzeczy i wróćmy do obozu. My, jako ludzie, którzy wygrali ze śmiercią.
   Ciche mruknięcia aprobaty rozeszły się w eter, a oklaski przecinały to ciężkie powietrze, odganiając żałobne chmury. Oddział zgodnie dźwignął się na nogi i choć bitwa wykończyła ich do cna, a pamięć o poległych miażdżyła, ruszyli w stronę wąwozu.
Kroczyli w równym szeregu, czasami zagadując się nawzajem.
- Tak łatwo ci zapomnieć? - chłodny głos zaatakował go z prawej strony, sprawiając, że po jego kręgosłupie przeszły ciarki. Blondyn obrócił głowę w bok i spostrzegł, że to ten sam chłopak co wcześniej, jednak teraz jego oczy nie wyrażały morderczego szału, a chorobliwie przesiąkniętą chłodem pustkę.
- Nie, ale jeśli zatracę się w wspomnieniach o poległych, nim się spostrzegę, sam będę jednym z nich – odparł melancholijnym, przytłumionym głosem.
Czarnowłosy uniósł smukłą, równie ciemną jak jego włosy brew do góry i zmrużył oczy. Jego ramiona po chwili ciężko opadły, a towarzyszył im toporny oddech wydobywający się z jego ust.
- Jestem Sasuke. Sasuke Uchiha.
- Naruto Uzumaki.
Uścisnęli sobie dłonie nawzajem, a Naruto posłał Sasuke nikły, ledwo widoczny uśmiech.
      Szli wolnym krokiem, niektórzy kuśtykali, inni sunęli bezwładnie kończynami po ziemi, niesieni przez współtowarzyszy. Choć Naruto starał się podnieść wszystkich na duchu swoją przemową, nadal można było wyczuć wszechobecne przerażenie i bezsilność. Wszyscy byli oniemiali, a jak ich wygląd przywodził na myśl szczeniaki wyrwane od matki i rzucone na pastwę samodzielnego życia i brutalnej rzeczywistości. Panowała wszechstronna bezradność. Silna chęć celebrowania życia, zmieszana z piorunującą pamięcią o tych, którzy byli, a których już nie ma.
I to wydawało się być w tym najgorsze; że ludzkie życie bywa tak niezaprzeczalnie kruche. Jak najdelikatniejsza porcelana z barku babci, tak niewiarygodnie ulotne, jak coś, co pojawia się, żeby zaraz odejść, jak liście opadające z drzew jesienią, słońce wschodzące znad horyzontu, letni opad deszczu i wszystko to, choć piękne, nie trwa wiecznie, a w chwili końca jest nic nieznaczące.
       Naruto bardzo chciał, bardzo starał się zapomnieć i żyć dalej, ale tak naprawdę nie był pewny, czy kiedykolwiek będzie w stanie. Był tam, przeżył to, widział i słyszał. Widział jak ciała ludzi, których nazywał przyjaciółmi, padały jedno po drugim na ziemię, jak kończyny odrywały się od właściciela, który wił się w agonii, słyszał mrożące krew w żyłach krzyki, błagania o pomoc, kwilenie i zawodzenie, aż w końcu ciszę. Gdy dotarło do nich, że wygrali, każdy poczuł niewyobrażalną ulgę, czuł, jakby to było jego przeznaczenie, że to właśnie jemu było dane przeżyć, ich umysły zamroczyły się egoistycznymi pobudkami, ale kolejne krzyki przerażenia przerwały ciszę i wewnętrzny entuzjazm. Zmasakrowane, poćwiartowane ciała leżały w kałuży krwi tuż pod ich nogami, w powietrzu było czuć swąd dymu i prochu, a widok ten na zawsze już wyrył się w ich pamięci, odznaczając tam bolesne piętno.
  Blondyn przystanął i spojrzał przez ramię w tył, tym samym oddając swój własny hołd poległym. Zamrugał kilka razy, aby odgonić piekące łzy, rzucił ostatnie spojrzenie i obrócił się, postanawiając więcej nie patrzeć się za siebie.
        Maszerowali jeszcze chwilę, a gdy w końcu dotarli - słońce zdążyło już zajść, zastawiając po sobie pomarańczową poświatę na niebie. Byli wykończeni, niemal słaniali się na ziemię, jednak pomimo tego na ich ustach pojawił się uśmiech, choć nikły, dalej uśmiech.
Dotarli do obozu.
  Przywitały ich radosne okrzyki i poklepywania po plecach. Gratulowali im, wiwatowali, krzyczeli i skakali wokół przybyłych.
- Teraz czujesz, że żyjesz? - Naruto szepnął w stronę Sasuke, który przez całą tę drogę towarzyszył mu w marszu.
      Czarnowłosy oderwał wzrok od namiotów, pielęgniarek i reszty żołnierzy, którzy nie wyruszyli z nimi na wojnę, i przeniósł go na chłopaka. Wzrok Sasuke był łagodny, jednak nieco zamglony, szklisty. Przetarł oczy wierzchem rękawa i uśmiechnął się, kiwając głową. Naruto klepnął go w plecy bratersko, po czym ruszył w stronę reszty oddziału. Sasuke poszedł za nim.
- Kapitanie Uzumaki! Całe szczęście! - mężczyzna o białych niczym śnieg włosach i fiołkowych, błyszczących oczach rzucił się na niego, zamykając go w szczelnym uścisku.
- Oh, Hozuki, bo mnie udusisz! - z jego ust wydobył się gardłowy śmiech. - Wiesz przecież, jestem nie do zdarcia! - powiedziawszy to odsunął od siebie przyjaciela na odległość wyprostowanej ręki, po czym wypiął dumnie pierś w ostentacyjnym geście.
- Kapitanie...? - wypalił iście inteligentnie Uchiha. - Jesteś kapitanem?!
Naruto wykrzywił twarz w grymasie.
- Sasuke, nie drzyj się tak, stoję obok! - teraz to blondyn podniósł głos, wymachując rękoma. - Obok, Sasuke! Obok!
A Sasuke najwyraźniej się speszył, bo w jego oczach malowało się niebywałe niezrozumienie, a on sam skulił się w sobie, unosząc ramiona ku górze, sprawiając, że prawie nie miał szyi.
- Ja... - zaczął niepewnie, ale Naruto szybko mu przerwał.
- I co żeś zrobił, Hozuki! Ani chwili spokoju od tytułowania! - blondyn pacnął się teatralnie w głowę i tak samo, karykaturalnie wypuścił powietrze z płuc. Spojrzał na Sasuke kątem oka, po czym wybuchnął głośnym śmiechem, a oczy mu się zaświeciły. - Uchiha, nie rób takiej miny, bo mnie o ból brzucha przyprawiasz!
- Mogłeś powiedzieć, że jesteś kapitanem. Wtedy bym... wtedy....
- Co wtedy? To, że jestem kapitanem, niczego nie zmienia. Rozumiem cię, rozumiem twoje słowa i twoje postępowanie. Nie mam ci niczego za złe, nawet tej śliny na moich butach – zerknął na czubki swoich czarnych, mocno sznurowanych wojskowych butów – na polu bitwy tytuły nie są ważne, każdy jest taki sam. Nie zapominaj o tym Sasuke, a na pewno nie kieruj się tytułami w życiu. Nawet jeśli to oznacza, że będziesz pluł na buty wyższych rangą od ciebie– zachichotał cicho. - A teraz chodź, zjemy coś. Konam z głodu!
Nie dając Sasuke czasu na odpowiedź, szarpnął go za łokieć i skierował ich w stronę niewielkiego namiotu, koło którego wisiał kociołek z zupą, a kobieta o siwych puklach rozlewała ją do misek żołnierzy.
     Ustawili się w kolejce. Naruto od czasu do czasu zerkał na Sasuke i zastanawiał się o czym ten myśli, wszak nie znali się dobrze, więc niewiele o nim wiedział, jednak chciał, bardzo chciał dowiedzieć się więcej.
- O czym myślisz?
Sasuke obrócił głowę w jego stronę. Byli w tym samym wzroście, więc patrzyli sobie w oczy.
- Mój brat tam był. On... - próbował powstrzymać wielką gulę w gardle, która urosła mu do kolosalnych rozmiarów, ale nie był w stanie. Oczy zaszły mu łzami.
- Przykro mi – Naruto położył dłoń na jego ramieniu, starając się dodać mu otuchy. - Mój tato też nie żyje – jego ton był wyprany z emocji. - Widziałem, jak umiera. Słyszałem, jak krzyczał, jednak, zrozum, Sasuke, każdy z nas coś stracił, każdy z nas wiele poświęcił, ale trzeba iść dalej i przede wszystkim, trzeba żyć. Wiem, że te słowa są teraz dla ciebie gówno warte, ale przemyśl je. Chociaż je przemyśl.
   Nastąpiła cisza między nimi. Naruto zbierał myśli, a wzrok Sasuke był utkwiony w dal. Blondyn chciał coś jeszcze powiedzieć, chciał dodać Sasuke otuchy, bo jako kapitan, oficer wyższej rangi, przeżył już niejedną wojnę, stoczył niejeden bój, a z tego co widział, Sasuke był nowy, pełen goryczy i gniewu. Naruto chciał zabrać od niego te uczucia, ale nie wiedział w jaki sposób, nie umiał podejść do niego z odpowiedniej strony.
- Ten, którego okładałem pięściami, chwilę wcześniej zabił Itachiego – zaczął cicho czarnowłosy. Najpierw do niego strzelił, a gdy widział, że z moich ust wydobył się krzyk, złapał Itachiego brutalnie za włosy i poderżnął mu gardło na moich oczach. Odciął mu głowę i rzucił ją pod moje nogi, a ja stałem jak wryty, nie mogąc nic zrobić. Naprawdę ja.... ja nie mogłem... – i nim się spostrzegł, z jego oczu zaczęły sączyć się łzy gorczycy. Starał się je opanować, ale one dalej leciały, mocząc jego mundur. Łkał cicho, dławiąc się łzami. Nie zważał na to, co inni o nim pomyślą, bolało go serce i nie rozumiał dlaczego, dlaczego Itachi? Dlaczego musiało to akurat jego spotkać? Co takiego zrobił, żeby w taki sposób pożegnać się z życiem? Nie mógł przyjąć do świadomości, że jego już nie będzie, że nie wesprze go już nigdy więcej, nie udzieli braterskiej rady, nie doda otuchy, gdy Sasuke będzie wątpił, że nigdy więcej nie usłyszy jego beztroskiego, aksamitnego głosu. Przerażała go ta myśl.
  I gdy Sasuke miał już się na dobre rozkleić, silne ramiona zgarnęły go w mocnym uścisku.
- Już dobrze, Sasuke. Już dobrze – szeptał mu do ucha blondyn, delikatnie gładząc go po włosach. Choć stali w kolejce po zupę, nikt nie patrzył się na nich krzywo i nikt nie miał do nich pretensji, bo wiedzieli, co musi przeżywać czarnowłosy chłopak. Jaki ból musi rozrywać jego serce.
    Naruto delikatnie przesunął ich w bok, aby nie zagradzać miejsca tym, którzy chcieli zjeść. Sasuke powoli się uspokajał, nabierał łapczywie powietrza pomiędzy napadami szlochu. Po upływie kilku sekund, a może minut – chłopak ostatni raz zaszlochał, po czym odsunął się od blondyna i przetarł oczy wierzchem dłoni.
- Dziękuję – mruknął cicho, nie patrząc Naruto w oczy.
- Nie wstydź się. Nie masz czego.
   Sasuke skinął głowę i znowu ustawili się w kolejce. Szybko dostali swoje jedzenie i zdecydowali dołączyć do reszty, która grzała się przy ognisku, siedząc na długich kłodach. Pomimo minionych wydarzeń panował podniosły nastrój. Jedli i śpiewali, śmiejąc się w głos. Powoli zapadał zmrok, a ogień z ogniska oświetlał ich zmęczone twarze. Niektórzy odłączyli się od wspólnego biesiadowania i wrócili do namiotów, wszak jutro mieli powrócić do żon i do dzieci.
   Do rąk Naruto trafiła manierka z rumem, więc sążnie z niej pociągnął i podał Sasuke. Ten również się napił, jednak nieco się skrzywił, Naruto widząc jego minę gardłowo zachichotał, jednak nic nie powiedział, położył jedynie dłoń na kolanie czarnowłosego. Spojrzeli sobie w oczy, ale oboje nic nie powiedzieli. Leciała kolejka, a po piątej Naruto czuł się już lekko zachwiany.
- Mam halucynacje? - wybełkotał, wskazując palcem na kobiecą sylwetkę w oddali.
Sasuke pokręcił głową.
- Nie, też ją widzę.
- Kto to, do cholery? - mężczyzna o brązowych włosach, z mocnym zarostem i blizną biegnącą przez całe około dźwignął się na równe nogi. Kobieta powoli ku nim zmierzała, kręcąc biodrami. Poruszała się bezszelestnie, a księżyc oświecał jej piękną, nieskazitelną buzię. Była ubrana w czerwoną sukienkę, która sięgała jej za kolano.
Gdy stanęła tuż przed ogniskiem, zaparła dech w piersiach. Naruto zamrugał kilkukrotnie, święcie przekonany, że ma omamy i to, co widzi, nie jest prawdziwe. Przetarł oczy, ale zjawa nie zniknęła.
- Kim jesteś? - wychrypiał.
- Nazywam się Marija – zacmokała słodko, podchodząc bliżej nich. - Przybywam z miasta, doszły nas słuchy o waszej wygranej, więc wysłali mnie w podzięce dla was. Mam umilić wam wieczór.... - powiedziawszy to, podciągnęła koniec sukienki do połowy uda.
    Brwi wszystkich obecnych powędrowały do góry, a Naruto zabrał dłoń z kolana Sasuke, ten jednak tego nie skomentował, patrząc pożądliwym wzrokiem na Marije, nie chcąc stracić jej choćby na chwilę z oczu. Wszyscy jak jeden mąż wyprostowali plecy, wlepiając czujny wzrok w kobietę.
   Marija podeszła bliżej nich, stając pośrodku ogniska. Ogień oświetlał jej sylwetkę, a gdy żołnierze zaczęli uderzać rytmicznie w kolana, Marija zaczęła tańczyć. Jej biodra unosiły się i opadały, ręce wodziły nieprzyzwoicie po ciele, upadała na kolana, wiła się, a wszyscy patrzyli na nią jak zaczarowani. Nie odrywali od niej wzroku, nucąc pod nosem tylko sobie znaną melodię, jednak zdawałoby się, jakby Marija idealnie ją znała, jakby idealnie tutaj pasowała, jakby zjawiła się tutaj specjalnie dla nich. Weszła im w serca i głowy. Przejęła nad nimi kontrolę.
   Kobieta śmiała się uroczo i tańczyła, jakby jutra miało nie być. Patrzyła na nich wyzywająco, jednocześnie słodko i z pożądaniem.
        Naruto czuł się zamroczony, miał wrażenie, jakby pod jego powiekami ugrzązł piasek. Był wykończony, marzył tylko o tym, aby położyć się i odpocząć, czekając na jutrzejszą wędrówkę do domu. Marija tańczyła z gracją, kusiła go, ale jednocześnie czuł się przez nią usypiany. Nie wiedział ile dokładnie tam siedzieli, kilka minut, a może godzin, bowiem kobieta wszystkich omamiła, zatrzymując wokół czas. Rozejrzał się na boki, widząc, że jego towarzysze posnęli, opierając się o swoje ramiona.
Blondyn zmrużył oczy, a gdy zobaczył w oddali obcą sylwetkę, niemal gałki oczne mu wyleciały. Ponownie rozejrzał się wokół siebie i zdał sobie sprawę, że jedynymi osobami, które nie śpią, jest on i Sasuke. Na dnie brzucha poczuł ogromną bryłę lodu, w ustach mu zaschło, a sylwetka z oddali zamieniła się w sylwetki.
Obce rysy z każdą sekundą stawały się bardziej wyraziste, a Naruto wcale nie podobało się to, co widział. Czerwone mundury złowieszczo biegły im na powitanie. Te same mundury, które zabiły brata Sasuke, te same, które wymordowały ich wojska, te, które w bestialski sposób wymierzały im sprawiedliwość w imię większego dobra.
    Złapał Sasuke za rękę i poderwał się z miejsca. Chłopak nie protestował, milczał, a wzrok miał utkwiony tuż nad głową kobiety. Przeniósł przerażone spojrzenie na Naruto.
- Chodź, Sasuke – szepnął rozpaczliwym głosem, ciągnąc go w stronę krańca wąwozu Paso muerte.
    Wokół nich panował chaos, pociski przelatywały nad ich głowami, do uszu docierały mordercze pokrzykiwania i lament ofiar. Odór dymu drażnił ich nozdrza. Naruto szarpał zawzięcie rękę czarnowłosego, starając się ich stąd wyprowadzić, dotrzeć gdzieś, gdzie byłoby bezpiecznie, gdzie ogień nie dotarł. Biegli ile sił w płucach.
    Uzumaki wiedział, że to koniec, że wszystkich nie uratuje, było za późno, o wiele za późno, aby zrobić cokolwiek, mógł jedynie ratować siebie i chłopaka. Dotarli na koniec obozu, a tam przed ich oczami piętrzył się blok skalny, nie wiedzieli dokąd ich poprowadzi i czy istnieje jakikolwiek cień szansy, że uda się im uciec, ale zawrócić nie mogli, więc to było jedyne wyjście. To była ich szansa.
- Sasuke, właź do góry – ryknął Naruto w stronę chłopaka. Ten, jakby wyrwany z transu, rzucił się na skały i zaczął wspinać ku górze, coraz wyżej i wyżej. Naruto zaraz podążył za nim. Ręce się im ślizgały, sklejone i brudne włosy wpadały do oczu utrudniając widoczność, nogi zjeżdżały, gdy nie natrafiły na wgłębienie w skale. - Już nie dużo zostało – powiedział, starając się dodać im obojgu otuchy.
   Niebo zaczęło wyłaniać się zza skał, a chłodne, nocne powietrze smagało ich twarze. Byli już prawie przy końcu, Sasuke wyszedł pierwszy, stając na równe nogi. Wyciągnął rękę w stronę Naruto, a ten ją mocno chwycił. Nogi mu się ślizgały. Czarnowłosy mocniej chwycił chłopaka, wciągając go do góry i gdy blondyn dotknął łokciem podłoża, nagle przeraźliwie zawył, a jego noga bezwiednie opadła, uderzając boleśnie o skały.
- Dostałem, Sasuke, dostałem – zaryczał wściekle. Na jego twarzy był wymalowany grymas, zaś na buzi Sasuke ból i zwątpienie. Spojrzał na Naruto przerażonym wzrokiem i jeszcze raz spróbował go wciągnąć, ale bez współpracy chłopaka nie było to możliwe, Naruto był za ciężki, w dodatku jego noga kurewsko bolała i była w połowie sparaliżowana.
Uchiha szamotał się, jednak na próżno, bo wiszący Uzumaki ponowie zaskomlał, a na jego mundurze, w okolicy brzucha, rozlała się krew.
- Złap się mocniej – ryknął Sasuke rozpaczliwie, ale blondyn w odpowiedzi pokręcił jedynie głową. Uśmiechnął się do niego słabo, a z jego ust wypłynęła struga krwi – dostał kolejny raz, tym razem w klatkę piersiową. Spojrzał czarnowłosemu ostatni raz w oczy, po czym puścił jego dłoń. Jego ciało bezwiednie spadało, niczym marionetka, oczy miał zamknięte. Sasuke ryczał w niebo głosy, darł się, łapał za głowę, potrząsał nią, a gdy ciało Naruto upadło na ziemie, wytaczając pod sobą kałuże krwi, opadł na kolana, zanosząc się głośnym szlochem. Głowa Naruto była zmiażdżona, z góry wyglądał jak szmaciana lalka, bez żadnych oznak życia.
     Sasuke nie mógł w to uwierzyć, potrząsał głową, starając się odgonić z niej przerażające myśli, starając wyprzeć się faktu, że Naruto leży tam, na dole i nie żyje.
Chwilę później i Sasuke dopadł krok śmierci. Zakradł się od tyłu, podrzynając mu gardło.
Z wąwozu nie było wyjścia. Śmierć dopadła ich wszystkich, choć obóz ten miał ich przecież do szczęścia poprowadzić.

2 komentarze:

  1. Tekst jest śliczny. Bardzo mi się spodobał mimo że jest dość prosty.
    Czekam na kolejne wpisy i ślę weny.

    OdpowiedzUsuń
  2. Citizen's Titanium Dive Watch with HD Video, HD Graphics
    i’t titanium aura quartz bet to become one of the greatest diving watches with camillus titanium a high titanium vs steel quality video that looks beautiful titanium hair trimmer as seen on tv in the sun. In columbia titanium boots the world of our galaxy,

    OdpowiedzUsuń